Dwa filmy.

(wpis z 10.01.2020 r.)


monument

Pod koniec 2019 roku miały miejsce premiery dwóch filmów, bardzo ciekawych, w pewien sposób podobnych do siebie i bardzo różnych zarazem. Mam na myśli "Dwóch papieży", wyprodukowany przez Netflix oraz wyświetlany w kinach studyjnych "The Lighthouse".

Główne podobieństwo to przede wszystkim sposób prowadzenia fabuły - w obu produkcjach uwaga widzów skupiona jest na dialogu dwóch bohaterów. Postaci filmowe są pokazane jako różniące się od siebie jak ogień i woda - tutaj spotyka się dobry ze złym, zły z dobrym, biel z czernią, czerń z bielą, otwarty z zamkniętym, postępowy z konserwatystą, doświadczony z żółtodziobem itd..

W wyniku interakcji dochodzi do przemiany bohaterów, a jeżeli nie samej przemiany, to do nowego spojrzenia na bohatera albo zmiany spojrzenia na samego siebie. Niemniej najbardziej istotnym warunkiem jest skupienie, rozmowa i proces, który został uruchomiony. A nie jest to proces łatwy - powoduje wiele bólu, wstydu, skrajnych emocji, czasem upokorzenia, wyznania win, refleksji nad sobą, wybuchów nienawiści, jak i przyjacielskiej miłości.

Moje skojarzenia szybko i łatwo podążają w stronę słynnego powiedzenia Junga o spotkaniu dwóch osobowości, w wyniku którego obie zostają przemienione. Patrząc uważnie, można dostrzec wiele odwołań do symboliki mitologicznej, archetypów i do analitycznych pojęć. Myślę, że warto przyjrzeć się im dokładniej.

Dwóch papieży.

Jest to historia dziejąca się współcześnie, obaj bohaterowie to postaci realne, fabuła opiera się na historycznych faktach. Po śmierci Jana Pawła II odbywa się konklawe w wyniku, którego zostaje wybrany na papieża Joseph Ratzinger, Benedykt XVI. Nowy papież, najbliższy współpracownik JP II, jest konserwatystą, nie chce żadnych zmian, ostrożnie podchodzi do ujawniania prawdy o pedofilii w kościele, nie chce zajmować się dziwnymi powiązaniami z mafią i funkcjonowaniem Banku Watykanu. Po drugiej strony sporu o wizję kościoła stoi kardynał z Argentyny, Juan Bergoglio, który chce radykalnych reform i rozliczeń, co nie podoba się wielu kościelnym hierarchom . Ponadto znany jest z udzielenia rozgrzeszenia rozwodnikom, poruszaniem się komunikację miejską, bliskością z wiernymi, a nawet kibicowaniem klubowi piłkarskiemu San Lorenzo z Buenos Aires. Jednak w 2005 roku zdecydowanie wygrał papież konserwatysta.

Fabuła filmu zaczyna się, kiedy Juan Bergoglio pisze list do papieża o wyrażenie zgody na rezygnację z zajmowanej funkcji i przejścia na emeryturę. Papież Benedykt XVI wzywa kardynała do siebie do Rzymu. Podczas spotkania, Juan Bergoglio wypytywany jest o swoje poglądy na temat kościoła, wizję zmian i spojrzenie na przyszłość. Oboje doskonale zdają sobie sprawę z dzielących ich różnic. Jednak kardynał z Argentyny wypowiada się otwarcie, nie ma już nic do stracenia, odchodzi ze wszystkich zajmowanych funkcji. Papież Benedykt może mieć poczucie, że wygrał, a jego największy przeciwnik w ramach kościoła wycofuje się. Tymczasem, papież Benedykt nie zgadza się na rezygnację kardynała Bergoglio. Mało tego, sam zamierza zrezygnować z funkcji papieża, a jego widzi jako swojego następcę...

To moment kluczowy filmu. Papież, który uchodzi za twardego konserwatystę, chce zrezygnować z funkcji, odwołując się do precedensu renuntiatio z XV w.. Juan Bergoglio w pierwszym odruchu sprzeciwia się, odwołuje się nawet do cierpiącego Jezusa, który nie zszedł z krzyża. Teraz to on wchodzi w buty konserwatysty, jest w szoku. Benedykt XVI tłumaczy swój wybór, co jest swoistą spowiedzią o tym, że nie czuje już obecności Ducha Świętego tak jak kiedyś, a poza tym wydaje mu się, że Duchu Święty przemawia przez kardynała z Argentyny. Nie chcąc się sprzeciwiać swojej wizji, pragnie się jej poddać.

Juan Bergoglio przyjmuje do wiadomości decyzję papieża. Podczas kolejnej rozmowy dzieli się swoimi niepokojami odnośnie własnej sytuacji - chodzi o czas, kiedy był prowincjałem jezuitów w Buenos Aires i aby ochronić swoich zakonników, poszedł na współpracę w juntą wojskową. Przez długi czas wypowiadano mu ten fakt, że wskazywał prawicowym przywódcom junty osoby w kościele, które nie chcą współpracować - przeciwnicy junty byli torturowani bądź mordowani.

Minęło wiele czasu, kiedy przyszły papież Franciszek, zrozumiał swój błąd. Zaczął bardziej otwarcie i krytycznie patrzeć na swoje postępowanie, jak i na postępowanie całego kościoła. Nastąpiła w nim przemiana, która zmieniła myślącego prostymi kategoriami księdza, dbającego w krótkowzroczny sposób o dobro swojego zakonu w osobę, która stara się być przywiązana do żadnej instytucji, a chce być bliżej ludzi i ich problemów socjalnych, duchowych, moralnych.

Od teraz bohaterowie nie wydają się już tacy jednoznaczni, między nimi zacieśnia się wieź. Każdy z nich musiał wyznać grzechy, zmierzyć się ze swoim cieniem, dotknąć ciemną stronę siebie, osoby duchownej, ale grzesznej, niedoskonałej. Wzajemne zbliżenie się doprowadziło dawnych wrogów to spojrzenia na swoją zakrytą stronę, wstydliwą, czasem małostkową. Uwolnienie się od swojego tabu, zerwanie bezpiecznego okrycia, uwolniło energię, która dotąd była tłumiona, nie miała przestrzeni,aby wyjść z duchowego ciała.

Latarnia.

Realistyczna historia z poprzedniego filmu kontrastuje z fabułą "The Lighthouse" - opowieści mrocznej, tajemniczej, nieprzystępnej. Widzowie oglądają czarno-biały obraz, kwadratowy kadr, który pogłębia klaustrofobiczny odbiór zamknięcia bohaterów na małej przestrzeni. Brak kolorów kompensuje przepiękna gra świateł. Surowość przedstawionego świata wciąga powoli, lecz systematycznie. Akcja filmu dzieje się na małej wysepce pośrodku rozszalałego morza. Jest tam latarnia, najwidoczniejsze centrum, jakieś budynki gospodarcze i właściwie to wszystko. Rozszalałe emocje między postaciami jeszcze bardziej zagęszczą ciasnotę dostępnej przestrzeni.

Ponownie oglądamy dwie postaci, bardzo od siebie różne, bardzo skomplikowane. Przyjeżdżają na wyspę na swoją zmianę do pracy. Jeden z nich to doświadczony latarnik, który poświęcił życie morzu. Drugi to młody, niedoświadczony chłopak, który jednak ma swoją traumatyczną historię - nie wytrzymał gnębienia w wojsku kanadyjskim i poprosił o odesłania na morskie pustkowie, aby się sprawdzić. Pobyt w założeniu miał być dla niego terapią, odpoczynkiem, nabraniem sił i być może powrotem do armi albo odnalezieniem roboty w cywilu.

Szybko jednak musi zweryfikować swoje plany. Pod pozorami braterstwa starszy latarnik przy każdej okazji daje do zrozumienia młodszemu koledze kto tu rządzi. Młody początkowo myśli, że to są żarty, stara się wykonywać polecenia sumienie. Chociaż czasem tym poleceniem jest picie rumu i śpiew. Czasem czyszczenie odchodów. Czasem bezsensowne wykonywanie jakieś czynności ku uciesze tego starszego. Bądź inna upadlająca praca.

Młodszy powoli zaczyna sobie zdawać sprawę, że bezrefleksyjne posłuszeństwo dochodzi do granicy przyzwolenia na upokorzenie. Starszy latarnik stawia się w roli surowego ojca, niepodważalnego autorytetu, od którego zależy być albo nie być podwładnego. Za nie wykonywanie poleceń grozi kara - brak wypłaty albo zwolnienie ze służby. Zaczyna się niebezpieczna gra. Pojawiają się niedomówienia, prowokacje, spiskowe teorie, brak zaufania. Młodszy oskarża starego wilka morskiego, że specjalnie chce doprowadzić do sytuacji, kiedy on przestanie wykonywać polecenia (absurdalne, niemożliwe do wykonania), tak aby mieć alibi, aby nie zapłacić za pracę albo co gorsza cała wypłatę zabrać dla siebie. Spotyka się z wybuchem złości i eskalacji emocji.

Stary latarnik ma też inne tajemnice. Nie chce mówić o tym co się stało z jego poprzednim pomocnikiem. Mówi tylko o nim, że zwariował. Wychodzą na jaw coraz bardziej dziwaczne zwyczaje - stanowczo zabrania pilnować światła samej latarni, chociaż według regulaminu młodszy do do tego takie same prawo. Pewnego razu zakrada się i wchodzi na górę latarni, aby podpatrzeć starego wygę. Raz przyłapuje go podczas masturbacji. Prawdopodobnie zobaczył syrenę - pół nagą kobietę, pół rybę. Z czasem sam zaczyna mieć takie erotyczne wizje o mitycznych potworach.

Starszy latarnik powtarzał to zdanie jak mantrę : "Nie jesteś gotowy!". Co więc może zrobić ? Co to oznacza, że nie jest gotowy ? Analizując klasycznie freudowsko pojawia się we mnie skojarzenie z motyw zabójstwa symbolicznego ojca. W pracy "Mojżesz i monoteizm" Freud argumentował, że głównym nieświadomym impulsem do powstania religii monoteistycznej było wcześniejsze ojcobójstwo dokonane przez Mojżesza, dzięki czemu mógł stać się prorokiem, dzielić się światłem.

Ja jednak staram się interpretować w ramach psychologi analitycznej. W tym ujęciu dojście do światła to osiągnięcie Jaźni, pełni, kontroli nad instynktami. Starszy latarnik to stare, kołtuńskie ego, które boi się przemiany. Młody to ideał Ja, który za wszelką cenę dąży do rozwoju. Do ostatecznego starcia dochodzi w końcu na krętych schodach latarni.

W trakcie opowieści dowiadujemy się także, że oboje noszą do samo imię - Thomas. Na początku ten młodszy nie przedstawia swoich prawdziwych danych. Język rozwiązuje mu się, kiedy oboje wypili już hektolitry rumu. Ten element nie wydaje się aż tak istotną częścią fabuły, ale analizując symbolicznie całość, pojawiają się kolejne pytania: A może to ta sama osoba ? A może oglądamy czyjś sen, w którym objawiły się różne elementy osobowości ? Kto więc śni ? Jak teraz patrzeć na opowieść i przekaz całego filmu ?

Kilka takich momentów sprawia, że ogląda się znakomicie film, który jest w sumie bardzo oszczędnie przedstawiony. Podobnie w poprzedniej produkcji, kiedy nowy i emerytowany papież oglądają mecz piłki nożnej czy tańczą ze sobą w ogrodach Watykanu. Równie dobrze mogę wyobrazić ich sobie na małej wyspie pośród rozszalałego oceanu. Bo najważniejsze jest bogactwo w ich relacji, tam dzieje się akcja, tam zachodzi swoiste participation mistique. Otoczenie, piękne czy brzydkie, nie ma tu aż takiego znaczenia. Spotkanie osobowości ma swoje własne pole grawitacyjne, które skupia uwagę widza i nie pozwala się oderwać.

Na koniec.

Mam wrażenie, że bogactwo symboliczne zawarte w obu firmach nie ma końca, ale chciałbym się już zatrzymać. Ja chciałem tylko uchwycić moment/momenty najbardziej istotne. A dalej można analizować samą formę - muzykę, rytm, dźwięki. Ryk przepływających statków, który wciska w fotel, brzmiący niczym odgłos morskiego potwora. Dźwięki wrzucanych drewnianych kul z nazwiskami kardynałów, które decydują o wyborze nowego papieża. I tak bez końca. Bardzo ciesze się za te produkcje, dały mi nadzieję, że sztuka nadal może czerpać z symbolicznych głębin, choć na chwilę odejść od brutalnej dosłowności i banalności przekazu.

Nie jest to recenzja filmową, lecz zaledwie próba analizy symbolicznych figur, które pojawiły się w obu produkcjach. Z góry przepraszam za tak zwane spoilery, ale inaczej nie dałoby się opisać moich obserwacji. Zadaję sobie sprawę, że wyciągnąłem tylko niektóre elementy, które wydały mi się istotne i dodatkowo korespondowały ze sobą w synchroniczny sposób. To są jednak osobne dzieła filmowe, tak oczywiście należy je traktować. Połączenie nastąpiło w mojej głowie, w moim odbiorze, gdzie różne historie kompletnie ze sobą nie powiązane zaczęły ze sobą rezonować. Tak jakbym dostał wiadomość, że ta historia została opowiedziana ponownie, na pewnym głębszym poziomie, choć jednocześnie jest to bardzo różna historia. Mam nadzieję, że choć kilku czytelników/czytelniczek tego artykułu podzieli mój pogląd.